Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Zanurzony w locie

Treść

Zdjęcie: Red_Bull_Air_Race/ -

Rozmowa z Łukaszem Czepielą, jedynym polskim pilotem startującym w Red Bull Air Race 

Podobno już w wieku sześciu lat wiedział Pan dobrze, co chce robić w życiu?

– No tak, wiedziałem (śmiech). Oczywiście nie miałem pojęcia, że latanie samolotem stanie się moim zawodem, ale byłem pewien, że będzie moją pasją, czymś, co zajmie mnie w całości.

Co – i dlaczego – Pana w nim urzekło?

– Tata zabrał mnie na pokazy zorganizowane przez Aeroklub Rzeszowski. Próbkę swych umiejętności dał na nich m.in. znakomity pilot akrobacyjny Janusz Kasperek. W pewnym momencie wykonał jedną ze swych figur (wtedy nie miałem pojęcia, jak się nazywa, potem się dowiedziałem, że „ślizg na ogon”), która na mnie i wszystkich widzach wywarła niezapomniane wrażenie. Pamiętam jak dziś: wzniósł się samolotem pionowo w górę, potem zdławił silnik, a samolot zaczął spadać w kierunku ziemi tyłem. Wyglądało to niesamowicie, nikt nie mógł wręcz uwierzyć, że to działo się naprawdę i przez cały czas było w pełni kontrolowane przez zawodnika. Wtedy zaraziłem się lotnictwem.

A kiedy stało się czymś więcej: zawodem?

– Od tych rzeszowskich pokazów zawsze siedziało w mojej głowie. Jak w niedzielę była ładna pogoda, prosiłem tatę, byśmy pojechali rowerami na lotnisko. Tam leżeliśmy w trawie i oglądaliśmy starty i lądowania szybowców. W czwartej klasie szkoły podstawowej zapisałem się na modelarnię i tak latałem do mniej więcej czternastego roku życia. Wtedy moja obecność na lotnisku była już tak powszechna, że pozwolono mi kręcić się przy prawdziwych sprzętach latających. Zacząłem wypychać, ustawiać i przygotowywać do lotu szybowce, pracowałem od rana do nocy, za co szef aeroklubu się zgodził, by ostatni lot zawsze był mój, oczywiście razem z instruktorem. W 2004 roku, pierwszy raz, zobaczyłem wyścig Red Bull Air Race w Wielkiej Brytanii.

Gdyby ktoś Panu wtedy powiedział, że za kilka lat w tej serii wystartuje jako pierwszy Polak…

– Szczerze mówiąc, nawet nie marzyłem, że kiedykolwiek będzie mnie stać na zrobienie papierów pilota liniowego, nie sądziłem, że będzie mi dane latać na samolocie akrobacyjnym. Nigdy nie snułem jakichś długoterminowych planów, tylko skupiałem się na tym, by to, co robię teraz, robić jak najlepiej. Z roku na rok wszystko jednak szło do przodu, przesuwałem swoje granice. Jestem dumny z tego, co osiągnąłem. Pochodzę z biednej rodziny, wszystko, co zrobiłem, wypracowałem sam, przy wsparciu najbliższych i rodziny.

Wspominał Pan kiedyś, że chcąc zrealizować swoje marzenia, pracował Pan przez siedem dni w tygodniu nawet po czternaście godzin dziennie.

– To prawda. Chcąc opłacić kursy akrobacyjne, wyjechałem do Wielkiej Brytanii, gdzie pracowałem jako mechanik lotniczy, a przez jakiś czas także jako… opiekunka do dzieci. Przez długi czas harowałem przez pełen tydzień, a dni, w których w pracy spędzałem po czternaście godzin, nie należały do rzadkości. Zawsze jednak miałem szczęście i spotykałem na swojej drodze dobrych ludzi. Marzyłem o otrzymaniu w Anglii stypendium akrobacyjnego, o które ubiegało się 120 pilotów. Dostałem się do finałowej trójki, jednak już wtedy wiedziałem, że nic z tego nie będzie, bo stypendium jest przeznaczone tylko dla Brytyjczyków. Prezes fundacji, która je przyznawała, zobaczył jednak błysk w moich oczach i użyczył mi własnego samolotu, bym mógł się szkolić. Wsparcie od ludzi, bliskich, ale i obcych zawsze pchało mnie do przodu.

Jak dostał się Pan do Red Bull Air Race?

– Akrobację uprawiam od siedmiu lat, od pięciu jestem w kadrze Polski. Przedstawiciele Red Bulla jeżdżą na najważniejsze zawody, traktując je jak basen, z którego mogą wyławiać najzdolniejszych pilotów. Ja sam w 2009 r. wysłałem do centrali e-maila z propozycją nawiązania współpracy. Zostałem zaproszony na kilka eliminacji cyklu, gdzie mogłem pomagać przy organizacji. Potem dostałem zaproszenie na kilka obozów treningowych, gdzie się spodobałem. Sprawdzano na nich nasze podejście do lotnictwa, umiejętności, ale nie tylko, także sposób bycia, a nawet odżywiania. Później były obozy, na których lataliśmy między bramkami. Co ciekawe, nikt wtedy nie zwracał uwagi na czasy. Liczył się styl, sposób podejmowania ryzyka. Rok temu zadzwonił do mnie przedstawiciel Red Bulla z informacją, że jeśli w październiku wystartuję na mistrzostwach świata w Teksasie i dobrze w nich wypadnę, to zostanę zaproszony do wąskiego grona pilotów startujących w Air Race. Wydałem wtedy wszystkie pieniądze, oszczędności przeznaczone na zakup mieszkania i samochodu, zapożyczyłem się, żeby tylko na te zawody pojechać. Udało się.

Na jakie cechy pilota przedstawiciele Red Bulla zwracają szczególną uwagę?

– Liczy się całokształt. Oczywiście są cechy ważniejsze wśród ważnych, na przykład szybkość reakcji i umiejętność błyskawicznego podejmowania decyzji pod ogromnym ciśnieniem. My latamy niesamowicie szybko, wszystko rozgrywa się w ciągu ułamków sekund. Każdy pilot co jakiś czas przechodzi badania lotniczo-lekarskie, my mamy je częściej, do tego dochodzą rozmowy z psychologiem. Zawodnicy startujący w Red Bull Air Race muszą się wykazywać wyjątkowym myśleniem w powietrzu, podobnie jak bezpieczeństwem, by nie zagrozić sobie, a przede wszystkim ludziom na ziemi. Znamy ryzyko, podejmujemy je świadomie, ale jakiekolwiek wypadki z udziałem osób trzecich nawet nie są brane pod uwagę.

Jak bardzo niebezpieczny jest to sport?

– To sport ekstremalny, latamy z prędkością 400 km/h 20 metrów nad ziemią. Gdyby nagle coś się stało i samolot zaczął spadać, to runąłby na ziemię w ciągu 0,1 sekundy. Wszystkie procedury bezpieczeństwa są jednak rozwinięte w niesamowitym stopniu, każdy najdrobniejszy niuans został dopracowany na setki sposobów. Uprzedzając pytanie: wchodząc do samolotu, nigdy się nie boję, nie odczuwam strachu.

Ktoś kiedyś porównał latanie w Red Bull Air Race do parkowania samochodem w wąskim garażu przy prędkości 400 km/h. Ile w tym prawdy?

– Dużo. Samolot ma osiem metrów rozpiętości, bramki około piętnastu. Natomiast te bramki nigdy nie są ułożone tak, że przelatujemy przez nie prostopadle, najszybsza linia zawsze będzie przechodziła pod kątem. Bardzo często odległość między końcówką skrzydła a pylonem wynosi pół metra, a nawet mniej. Proszę sobie zatem to wyobrazić, dodając do tego prędkość sięgającą 400 km/h.

Co pięknego odnajduje Pan w lataniu?

– Niesamowitą, trudną do wytłumaczenia wolność. Odrywając się od ziemi, zostawiam na niej wszystkie problemy dnia codziennego, smutki i rozterki. W samolocie nie myślę o tym, że mam jakiś problem czy że ktoś mnie czymś zdenerwował. Istnieje tylko ten lot i całkowite się w nim zanurzenie.

Jest Pan pilotem akrobacyjnym, ale także rejsowym. Można jakoś porównać obie te rzeczy?

– Przy okazji niedawnych zawodów w Gdyni latałem z Adamem Małyszem i on zadał mi to samo pytanie. Odpowiedziałem porównaniem Rajdu Dakar z jazdą pekaesem na trasie Wisła – Kraków. Samolot pasażerski to procedury, bezpieczeństwo i komfort pasażerów. Red Bull Air Race to Formuła 1; każdy z nas zamienia się w wojownika, który chce być pierwszy.

Jakie ma Pan marzenia?

– Dostać się do klasy Masters, czyli elity elit. Droga tam jest daleka, bez sponsora będzie bardzo ciężko, ale nie ma rzeczy niemożliwych.

Dziękuję za rozmowę.

Piotr Skrobisz
Nasz Dziennik, 20 sierpnia 2014

Autor: mj