Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gra na czas

Treść

Profesor Jewgienij Gontmache Zdjęcie: Marek Borawski/ Nasz Dziennik

Kreml liczy, że po wprowadzeniu zachodnich sankcji uda się przestawić gospodarkę na tory większej ekonomicznej samodzielności.

To wniosek z dyskusji, w której wziął udział prof. Jewgienij Gont- macher, rosyjski ekonomista, zastępca dyrektora moskiewskiego Instytutu Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych. To jeden z wielu rosyjskich ekonomistów, prawników i politologów, którzy pełnili wysokie funkcje w administracji państwowej i odeszli w trakcie pierwszej kadencji prezydenckiej Putina. Chcieli prowadzić reformę kraju w duchu zachodnim – większej wolności politycznej i gospodarczej, praworządności i praw człowieka. Gont- macher był m.in. wiceministrem opieki społecznej, pracował też w centralnym aparacie rządu oraz administracji prezydenta. Od 2003 roku przeszedł do działalności naukowej i społecznej.

Politycy europejscy i amerykańscy podczas dyskusji o sankcjach mówią o ich stopniach. Pierwszy dotyczy działania wobec pojedynczych osób, drugi – firm i instytucji, trzeci – całych sektorów gospodarki. Unia Europejska twierdzi, że jest już na etapie wprowadzania trzeciego stopnia sankcji. Tymczasem Gontmacher ocenia, że realnie mamy do czynienia z sankcjami pomiędzy pierwszym a drugim stopniem. – Porównując ze znanymi na świecie przypadkami sankcji, np. wobec Iranu, to naprawdę nie są żadne sankcje – mówi.

Ekonomista wylicza konkretne konsekwencje kroków Zachodu względem Rosji. Zakazy wizowe i blokady aktywów były wprowadzane tak powoli, że zainteresowani mieli czas na przeniesienie swoich pieniędzy i majątków zgromadzonych w Europie i USA w inne miejsce. Sankcji sektorowych jest na razie bardzo mało i nie dotyczą najważniejszych źródeł dochodu Federacji Rosyjskiej, czyli surowców energetycznych. Jest także wiele wyłączeń i wyjątków (np. nie obejmują już zawartych kontraktów lub kredytów długoterminowych). Zakaz eksportu zaawansowanych technologii (np. naftowych) można będzie ominąć, zakupując je pośrednio (choćby przez Chiny). To samo dotyczy innych zakazów eksportowych. Brakujące towary można kupić poza Europą i Ameryką Północną. Rosyjskie elity polityczne i gospodarcze (czyli związani z władzą oligarchowie) sankcji nie odczuwają. Państwo jest w stanie zrekompensować im ponoszone straty. Niezależnie od sytuacji gospodarczej są to ludzie lojalni wobec Władimira Putina i nie stwarzają dla niego zagrożenia politycznego.

Odpływ miliardów dolarów

Za najbardziej dotkliwe Gontmacher uważa sankcje finansowe. Uniemożliwienie kredytowania rosyjskich banków państwowych przez instytucje finansowe Zachodu wpływa na płynność finansową rosyjskich największych podmiotów, np. koncernu Rosnieft. Państwo, żeby zapewnić działanie swoich banków, zużywa rezerwy banku centralnego i inne fundusze (na przykład rezerwy przeznaczone na wypadek spadku światowych cen ropy i gazu). Chodzi o dziesiątki miliardów dolarów. To problem dla rosyjskich finansów publicznych, gdyż rząd i bank centralny wciąż borykają się z inflacją, a operacje ratujące banki i kurs rubla jeszcze bardziej ją rozpędzają.

Na rekompensaty nie mogą liczyć inni przedsiębiorcy prywatni, i to oni są na razie największymi ofiarami sankcji. Rosyjski średni biznes cierpi w wyniku wycofywania się zagranicznych inwestorów i ogólnej niechęci do Rosji. Dotyczy to tych gałęzi biznesu, które nawet nie są objęte żadnymi zakazami. Biznesmeni po prostu coraz mniej ufają Rosji, już nie postrzegają jej jako rynku bezkresnych możliwości, ale raczej poważne ryzyko. Już teraz obserwuje się negatywne nastroje wśród biznesmenów reprezentujących duże i średnie firmy, wielu z nich emigruje, często do dalekowschodniej Azji.

Według uczestniczącego w spotkaniu kierownika zespołu rosyjskiego Ośrodka Studiów Wschodnich Marka Menkiszaka, znacznie bardziej niż sankcje zachodnie na życie obywateli wpływają kontrposunięcia rosyjskiego rządu, przede wszystkim zakaz importu wielu zachodnich produktów. Rosjanie, szczególnie ci zamożniejsi, zauważają brak importowanych produktów, do których się przyzwyczaili (na razie chodzi zasadniczo o żywność). Wprawdzie można te zakazy obchodzić – już teraz Białoruś przeładowuje zachodnie produkty i jako własne sprzedaje na przykład banany i ostrygi, ale nie jest to rozwiązanie optymalne w dłuższej perspektywie.

Analityk zauważa, że władza złamała funkcjonującą dotąd niepisaną „umowę społeczną”. Rosjanie w zamian za pogodzenie się z brakiem wolności politycznej mieli cieszyć się swobodą osobistą w innych dziedzinach i korzystać z niej do bogacenia się (nie zawsze w pełni legalnie i uczciwie). Teraz jednak ingerencja państwa w życie obywateli zwiększa się (dotyczy to np. wolności internetu), a nie kompensuje tego wzrost dobrobytu, przeciwnie – możliwości bogacenia się znikają.

Narasta kontrola i centralizacja, ludziom władzy i wielkiego biznesu coraz trudniej korzystać z korupcyjnych układów, nie daje się już zarabiać tak dobrze na relacjach z państwem. – Korupcja została scentralizowana. Nie rządzi się już przez korzyści, ale przez strach i wywoływanie obaw przed utratą majątku i wolności – wskazuje Menkiszak. To powoduje niezadowolenie nawet otoczenia zarządzającego jednoosobowo państwem prezydenta. Ten coraz bardziej paranoicznie obawia się spisków, podejmuje decyzje emocjonalnie i nieprzewidywalnie. Elita polityczna jest zaś zakładnikiem jego polityki.

Gontmacher odpowiada, że rodzi się obecnie nowa „umowa”. W zamian za spadek poziomu życia społeczeństwu zaoferuje się patriotyczną gorączkę, poczucie siły, bezpieczeństwa przed zewnętrznym wrogiem i obietnicę samowystarczalności. Rosyjski profesor zauważa, że Rosjanie, chociaż od czasu upadku ZSRS wyrosło już nowe pokolenie, wciąż są bardzo podatni na propagandę tego rodzaju.

Rząd liczy na rezerwy

Jednak efekt wszystkich tych procesów nie jest na razie silnie odczuwalny przez społeczeństwo. Rząd przez kilka lat jest w stanie, zużywając oszczędności i podwyższając podatki, nie dopuścić do znaczącego spadku poziomu życia w sferze budżetowej i wśród emerytów. To ponad 30 proc. wyborców i na nich głównie liczy Putin. Dochody osób utrzymywanych przez budżet systematycznie wzrastają i władza zrobi wszystko, by to się nie zmieniło przez najbliższe lata. Pod koniec 2016 roku odbędą się kolejne wybory do Dumy, a w pierwszej połowie 2018 roku – prezydenckie. To zdaniem Gontmachera perspektywa czasowa planów ekonomicznych Kremla i może on liczyć, że pieniędzy wystarczy, by „przetrwać” te cztery lata i nie utracić zaufania elektoratu.

Ekonomista podkreśla, że te kalkulacje są sensowne, o ile nie zmienią się obecne warunki funkcjonowania Rosji w międzynarodowym systemie. A przecież sankcje mogą się nasilić. Na przykład wyłączenie rosyjskich banków z systemu międzynarodowych transakcji finansowych w ciągu tygodnia sparaliżowałoby całe państwo. Także spadek cen ropy naftowej lub gazu jest śmiertelnym zagrożeniem dla rosyjskiej gospodarki. Obecnie plany długoterminowe zakładają, że cena ropy nie spadnie poniżej 100 dol. za baryłkę. Przy 80 dol. za baryłkę gospodarka jest jeszcze w stanie przez pewien czas funkcjonować. Jeszcze większy spadek oznacza zupełne załamanie podstawowych funkcji państwa.

Kolos na glinianych nogach

– Sytuacja gospodarcza Rosji jest wystarczająco zła i bez sankcji wprowadzonych po kryzysie na Ukrainie. Ministerstwo gospodarki przyznaje, że kraj jest w stagnacji. Putin, gdy zostawał kolejny raz prezydentem w 2012 roku, nie spodziewał się takiego scenariusza. Liczył na wzrost gospodarczy na poziomie 5-7 proc. rocznie, tak jak było przed kryzysem 2008 roku. Wówczas w budżecie byłoby dość pieniędzy na wydatki, takie jak podwyżki płac i emerytur. To się nie udało – tłumaczy Gont- macher. Dzieje się tak pomimo wysokich światowych cen ropy naftowej i gazu, które są podstawą dochodów rosyjskiej gospodarki. Zdaniem profesora, to skutek funkcjonowania fatalnego systemu zarządzania. Państwowo-oligarchiczne mechanizmy próbujące zastąpić rynek na dłuższą metę nie sprawdzają się, pieniądze z eksportu surowców nie służą rozwojowi kraju i całemu społeczeństwu.

Zgadza się z tym Andrzej Sadowski, ekonomista z Centrum im. Adama Smitha. Według niego, to swobodne i uczciwe warunki działania gospodarki są kluczem do sukcesu kraju. Tymczasem Rosja nie idzie drogą wolnościowych reform gospodarczych i społecznych. To ogromne wyzwanie dla ekipy Putina, ponieważ – podkreśla Gont- macher – Rosjanie przed kryzysem (lata 2005-2007) mogli cieszyć się ogromną poprawą swojej sytuacji materialnej, jakiej nie odnotowano przez całe czasy sowieckie i postsowieckie. Z tego powodu wzrosły oczekiwania społeczeństwa, w okresie prosperity zaciągnięto masę kredytów, które teraz trzeba spłacać; przedsiębiorcy inwestowali w nowe firmy i powstawały miejsca pracy, które stają się niepotrzebne. Odpowiedzią władzy na te problemy było nasilenie represji politycznych i tworzenie za pomocą propagandy przekonania, że poprawie sytuacji zagrażają wrogie siły zewnętrzne i wewnętrzna „piąta kolumna”. Konflikt na Ukrainie i zachodnie sankcje to z tego punktu widzenia bardzo dla Kremla dogodny scenariusz. Rosjanie są gotowi w imię obrony mocarstwowej pozycji swojego kraju poświęcić własny dobrobyt.

Zdaniem rosyjskiego profesora, Putin nie ma dalekosiężnej strategii ekonomicznej. Jest ona podporządkowania celom politycznym, a w kwestiach gospodarczych władza reaguje na zmieniającą się sytuację, na przykład zachodnie sankcje. Putin jest – zdaniem Gontmachera – dość osamotniony, sądzi, że rozumie Rosję i jej społeczeństwo i wystarczy mu to do podejmowania decyzji. Ekonomista wątpi w istnienie głębszych idei kierujących gospodarzem Kremla (czasem mówi się w tym kontekście o konserwatywnym, prawosławnym nacjonalizmie). Putin jest rozczarowany Europą i ogólnie Zachodem, jest przekonany o jego słabości. Uważa, że Europa się nie liczy z Rosją i ją oszukuje. To samo dotyczy NATO, którego rozszerzenie uznaje za akt agresji. Taki punkt widzenia jest wyznacznikiem prowadzonej przez Moskwę polityki.

Piotr Falkowski
Nasz Dziennik, 28 sierpnia 2014

Autor: mj