Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Dwaj Prymasi

Treść

Zdjęcie: arch./ -

Niespodziewanie wiele łączyło Józsefa Mindszentyego ze Stefanem Wyszyńskim. Obaj urodzili się na wsi. Mindszenty w rodzinie rolniczej w marcu 1892 roku. Wyszyński w szlacheckiej rodzinie organisty z Zuzeli w sierpniu 1901 roku. Do końca życia dumni byli ze swego pochodzenia. Obaj w szkole powszechnej celowali w przedmiotach humanistycznych. (Uderzające jest także, że obaj kochali romantyków: Wyszyński cytował z pamięci Mickiewicza, Krasińskiego i Norwida, Mindszenty zaś Petöfiego – autora węgierskiego hymnu narodowego). Dla obu powołanie do stanu duchownego było naturalną konsekwencją głębokiej wiary. Mindszenty wstąpił do seminarium w wieku 19 lat, Wyszyński zaś mając 16!

Obaj kapłani wcześnie zetknęli się z komunizmem. Na Węgrzech udało się bolszewikom stworzyć w 1919 r. Republikę Rad. Zanim ją obalono, tysiące ludzi zostało zamordowanych, a dziesiątki tysięcy jak ks. Mindszentyego – jako nauczyciela religii – osadzono w więzieniach. Na szczęście ocalał. W Polsce idee komunizmu nie trafiły na podatny grunt, a Armię Czerwoną rozbito nad Wisłą w 1920 roku. Ksiądz Wyszyński uczestniczył w odbudowie zniszczonej przez ostrzał zza Wisły katedry włocławskiej i gmachu seminarium.

Jako młody kapłan szybko zwróci uwagę na niebezpieczeństwo ideologii komunistycznej i będzie je analizować na łamach „Ateneum Kapłańskiego”: „Duch komunizmu jest negacją ducha w ogóle, zaprzeczeniem duchowej istoty człowieka, fałsz komunizmu jest fałszem bezbożnym. Komunizm odrzucił Boga nie w imię człowieka, ale w imię trzeciej zasady, w imię społecznego kolektywu, nowego bóstwa”. A pisał to w latach 20. XX wieku, gdy wielu zachodnich „mędrców” zachwycało się osiągnięciami sowieckiej Rosji…

Duszpasterze

Ksiądz Mindszenty został proboszczem w Zalaegerszeg jeszcze pod koniec 1919 roku. Rozwinął tam ożywioną działalność społeczno-religijną. Zorganizował opiekę dla starców, ubogich, rodzin wielodzietnych. Zbudował katolicką szkołę. Wspierał biednych studentów. Podobno znał po imieniu wszystkich mieszkańców 12-tysięcznego miasta.

Ksiądz Wyszyński od 1924 r. aż do wybuchu II wojny światowej związany był z Włocławkiem. To przemysłowe miasto przeżywało wówczas okres intensywnego rozwoju. I narażone było, zwłaszcza w środowisku robotniczym, na groźny wpływ komunistycznej propagandy. Ksiądz Wyszyński reagował na nędzę podobnie jak jego węgierski współbrat: swych podopiecznych wspierał duchowo i materialnie, działał w Chrześcijańskich Związkach Zawodowych, podkreślając zarazem konieczność obrony godności ludzi pracy w systemie kapitalistycznym, w zgodzie z encykliką „Rerum novarum”. Jako opiekun Sodalicji Mariańskiej Ziemian Ziemi Kujawsko-Dobrzyńskiej wzywa do wprowadzenia w życie zasad katolickiego solidaryzmu społecznego. Sam żyje niezwykle skromnie, wiążąc się z pragnącym naśladować ubóstwo Chrystusa stowarzyszeniem księży Charystów.

Wojna dramatycznie zmieni koleje losu skromnych kapłanów.

II wojna światowa

Ksiądz Stefan Wyszyński, który w swych artykułach ostrzegał także przed zbrodniczą utopią narodowego socjalizmu, ocalał dzięki wyjazdowi z Włocławka jesienią 1939 r. na stanowcze żądanie biskupa Michała Kozala. Gestapo było już na jego tropie. Podczas okupacji zostaje w Polsce: „Za nic w świecie nie wyjeżdżamy z Polski. Polska ma przejść przez cierpienia, my musimy być z nią”. Szybko angażuje się w działalność konspiracyjną, a w 1944 r. zostaje zaprzysiężony w Laskach jako kapelan Armii Krajowej ps. „Radwan III”. W czasie Powstania Warszawskiego opiekuje się żołnierzami w tajnym szpitalu. W styczniu 1945 r. Sowieci przekraczają Wisłę. Ksiądz Wyszyński już w marcu powraca do Włocławka. Teraz stają przed nim nowe, trudne zadania.

Ksiądz József Mindszenty jest w sytuacji początkowo lepszej. Admirał Horthy opowiedział się po stronie Niemiec. Ale Węgry pozostają państwem suwerennym, które życzliwie przyjmuje uchodźców z okupowanej Polski. Mindszenty nie akceptuje w żaden sposób totalitarnego systemu. W 1943 r. bierze udział w tajnej konferencji przywódców ruchów katolickich. W marcu 1944 r. zostaje biskupem Veszprem. Protestuje przeciwko prześladowaniu Żydów, którym udziela pomocy. Gdy do władzy dochodzą „strzałokrzyżowcy” Szalasiego, trafia do więzienia.

Na jego oczach odbywają się egzekucje więźniów. Początkowo nie może nawet odprawiać Mszy Świętej, modli się i liczy ze śmiercią w każdej chwili. Dopiero po wkroczeniu Armii Czerwonej zostaje oswobodzony. Na Węgrzech okupacja sowiecka ma jeszcze bardziej brutalny charakter niż u nas: Moskale mordują tysiące ludzi, gwałcą kobiety i niszczą barbarzyńsko cały kraj. Ksiądz Mindszenty pieszo i na chłopskich furmankach wraca do zniszczonego Veszprem, które „znajdowało się w stanie nie do opisania. Żołnierze sowieccy ograbili kościoły i pałac biskupi z wszelkiego wewnętrznego wyposażenia. Poza amputowanymi częściami ciał ludzkich niczego nie znaleźliśmy”. I w tej strasznej rzeczywistości trzeba zaczynać pracę.

Komunistyczne prześladowania i represje

W obu państwach komuniści początkowo nie zdradzali swych zamiarów. Nie było mowy o kolektywizacji rolnictwa czy zakazie strajków. Także stosunek rządzących do religii był poprawny. Dopiero po wzmocnieniu swej pozycji i wyeliminowaniu oporu zbrojnego podziemia reżimowe władze pokazywały prawdziwe oblicze.

Wynikało to z dwóch prostych przyczyn: słabości kompartii w Europie Środkowej i ostrożności, z jaką Stalin wprowadzał swe plany w życie. Były jednak znaczące różnice w polityce Związku Sowieckiego wobec państw tzw. demokracji ludowej. Im opór społeczeństwa był silniejszy, tym wolniej następowały zmiany. Zwłaszcza w Polsce tradycyjnie silna pozycja Kościoła i zdecydowany sprzeciw chłopów wobec planów kolektywizacji powstrzymywały całkowitą „urawniłowkę”.

Inaczej było na Węgrzech. O ile Partia Drobnych Rolników (odpowiednik PSL) stworzyła pierwszy rząd powojennych Węgier i sporo czasu zajęło komunistom jej ostateczne wyeliminowanie, o tyle sytuacja Kościoła była nieporównywalna z Polską. Kościół skupiał tam około 60 proc. ludności. Silna była wspólnota kalwińska, a i ateizacja społeczeństwa zdążyła poczynić duże postępy. Inny był też sam Kościół.

Od XVIII w. związek cesarstwa austriackiego (w skład którego wchodziły Węgry) z katolicyzmem był ścisły, a struktura kościelnej władzy podporządkowana świeckiej. Państwo utrzymywało instytucje kościelne i samych księży. Ta symbioza państwa z Kościołem – tzw. józefinizm – istniała również w latach międzywojennych i była przyczyną słabości Episkopatu w powojennej rzeczywistości. Państwo bowiem nie rezygnowało z finansowania duchowieństwa, ale miało się ono stać tubą propagandową komunistycznego reżimu.

Arcybiskupem Ostrzyhomia – prymasem Węgier został József Mindszenty we wrześniu 1945 roku. „Chcę być sumieniem narodu” – powiedział po otrzymaniu nominacji. I naprawdę nim był. Skutecznie sprzeciwiał się usunięciu religii ze szkół i rozwiązaniu organizacji katolickich. Protestował przeciwko przymusowemu wysiedlaniu ludności węgierskiej ze Słowacji, fałszerstwom wyborczym, ograniczaniu wolności wypowiedzi i narastającemu terrorowi AVH – węgierskiego UB. I stanowczo odmówił przyjmowania od komunistycznego państwa pensji. Nic tedy dziwnego, że był solą w oku władz. Tym bardziej że w końcu 1948 r. odmówił podpisania umowy umożliwiającej państwu ingerencję w sferę zastrzeżoną dla władz kościelnych. Aresztowano go 26 grudnia i oskarżono o „zdradę stanu, szpiegostwo i spekulacje dewizowe”.

Gdy ks. kard. Mindszenty był więziony w siedzibie „Avoszy”, arcybiskupem Warszawy i Gniezna – Prymasem Polski został biskup lubelski Stefan Wyszyński. Już w czasie przejazdu do Gniezna „nieznani sprawcy” usiłowali dokonać nań zamachu. Prymas Wyszyński pojechał jednak inną trasą i ocalał. W Polsce władza nie udawała już tolerancji wobec Kościoła. W więzieniach znajdowały się rzesze księży i zakonnic. Proreżimowy ruch „księży patriotów” miał stać się V kolumną w Kościele i doprowadzić do jego zniszczenia. W tej sytuacji Prymas Wyszyński zdecydował się na podjęcie rozmów z władzami w celu uzyskania trwałego uregulowania sytuacji prawnej Kościoła w Polsce pod rządami nowego ustroju. I porozumienie takie w kwietniu 1950 r. zostało podpisane.

Działał w dobrej wierze i liczył, że i władze nie zechcą eskalować konfliktu. Patrzył im jednak uważnie na ręce i nie zamierzał iść na ustępstwa, które by mogły w jakimkolwiek stopniu ograniczyć wolność Kościoła. Zyskiwał tym samym rzecz bezcenną – czas. Wyglądało bowiem na to, że komuniści nie zdecydują się na wariant czeski czy węgierski, czyli całkowite podporządkowanie Kościoła i fizyczne zniszczenie niepokornych. Ksiądz kardynał Wyszyński był człowiekiem bez lęku. Dowieść tego miały lata najbliższe. Chciał jednak uchronić Naród przed dalszym upływem krwi.

Okrutne śledztwo

Gdy Prymas Wyszyński zaczyna swą trudną posługę, ks. kard. Mindszenty poddawany jest wyjątkowo okrutnemu śledztwu. Torturowano go bez przerwy przez 39 dni. W swych wspomnieniach napisze: „Pałka uderzała raz po raz w moje plecy. […] I chociaż ledwo łapałem oddech, a drzazgi drewnianej podłogi kłuły mnie boleśnie w stopy, biegałem tak szybko, jak tylko mogłem, by uniknąć ciosów”. Prymasowi Węgier nie pozwolono zasnąć przez kilka tygodni i oszołamiano go narkotykami.

W lutym 1949 r. w czasie publicznego procesu potwierdził wszystkie postawione mu zarzuty. Świat ujrzał jednak, że w ciągu kilku tygodni doprowadzono go do psychicznej i fizycznej ruiny, i nie uwierzył oprawcom. Skazanie prymasa Mindszentyego na dożywotnie więzienie wywołało powszechne oburzenie. Komuniści zorientowali się wówczas, że popełnili błąd. Nigdy już później nie doprowadzą do publicznego procesu głowy Kościoła. W ślad za swym prymasem w więzieniach znajdzie się 12,5 tys. zakonników i sióstr zakonnych.

Wkrótce jesienią 1953 r. w więzieniu znajdzie się Prymas Polski, który śmiało powie komunistom „Non possumus!”, gdy ci zapragną decydować o obejmowaniu stanowisk kościelnych. Ksiądz kardynał Wyszyński przetrzymywany jest w ciężkich warunkach, szykanowany i otoczony przez donosicieli. To w więzieniach przygotuje słynne Śluby Jasnogórskie i plan Wielkiej Nowenny, która rozstrzygnie w 1966 r. o duchowym zwycięstwie katolicyzmu w naszej Ojczyźnie.

Fala wolności

W październiku 1956 r. fala nadziei zalewa Budapeszt i Warszawę. W czasie powstania ks. kard. Mindszenty zostaje uwolniony. Na krótką chwilę. Gdy 3 listopada kończył radiowe przemówienie, w którym apelował do świata o pozostawienie Węgrom prawa do decydowania o własnym losie, pierwsze czołgi sowieckie przekraczały granice…

Także w październiku wolność odzyskuje Prymas Wyszyński. Prosił go o powrót Gomułka – nowy I sekretarz partii komunistycznej. I Prymas wrócił na Miodową, uzyskując przedtem od władzy wszelkie możliwe w ówczesnej sytuacji ustępstwa. Odtąd przez kilkadziesiąt lat jako uznawany przez naród „interrex” walczyć będzie w obronie wolności wiary w Polsce. Aż doczeka się wyboru swego długoletniego współpracownika ks. kard. Karola Wojtyły na Stolicę Piotrową i wybuchu polskiej „Solidarności”, która zada śmiertelny cios komunizmowi. Umiera w maju 1981 r. spokojny o przyszłość Ojczyzny, którą powierzył opiece Matki Bożej.

Prymas Mindszenty po sowieckiej inwazji schronił się w ambasadzie amerykańskiej i pozostał w niej aż do 1971 roku. Jego dobrowolne odosobnienie było symbolem sprzeciwu wobec sowieckiej okupacji i znakiem solidarności z uwięzionymi rodakami. Nakłoniony ostatecznie do wyjazdu przez kardynała Agostino Casarolego, architekta watykańskiej polityki wschodniej, osiadł w Wiedniu, gdzie zmarł w 1975 roku. Po latach Jan Paweł II tak pisał o ks. kard. Mindszentym: „Opatrzność wyznaczyła mu miejsce pośród głównych bohaterów jednej z najtrudniejszych i najbardziej złożonych epok tysiącletniej historii Kościoła w tym szlachetnym narodzie”.

Zarówno ks. Mindszenty, jak i ks. Wyszyński bliscy są mojemu sercu. Obaj bohatersko przeciwstawili się najstraszniejszemu złu w dziejach świata. I obaj zapłacili za swą postawę cenę bardzo wysoką. Nie zamierzam w najmniejszym stopniu wartościować i oceniać ich decyzji podejmowanych w ekstremalnie trudnych warunkach. Myślę jednak, że Prymas Wyszyński lepiej rozpoznał istotę totalitarnego komunizmu. A dzięki swemu mądremu pragmatyzmowi nie dopuścił do zadania Polsce i Kościołowi ran jeszcze boleśniejszych. Dzisiaj obaj oczekują na beatyfikację i możemy się o nią z ufnością modlić.

Janusz Kotański, historyk, poeta
Nasz Dziennik, 31 sierpnia 2014

Autor: mj