Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gabinet reanimacji Platformy

Treść

Premier Ewa Kopacz usiłuje skłonić „spółdzielnię” Cezarego Grabarczyka i schetynowców do zakopania toporów wojennych (FOT. M. MAREK)
ANALIZA
Choć nazwisko nowego premiera podyktowane zostało prezydentowi przez Donalda Tuska, na akceptacji kandydatury najwięcej zyskać może Bronisław Komorowski

Prezydent Bronisław Komorowski powoła dzisiaj zrekonstruowany rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego z Ewą Kopacz na czele.

Piątkowy występ kandydatki na premiera pokazuje, że na tle premier Kopacz nawet Bronisław Komorowski może jawić się jako polityk obdarzony olbrzymią charyzmą i mąż stanu, co w perspektywie przyszłorocznych wyborów prezydenckich jest nie do przecenienia.

Wysunięcie przez Donalda Tuska kandydatury pierwszej wiceprzewodniczącej Platformy Obywatelskiej i marszałek Sejmu Ewy Kopacz na swojego następcę, zarówno na szefa rządu, jak i tymczasowego przewodniczącego partii, było – ale raczej tylko z punktu widzenia interesów PO – jak najbardziej racjonalne.

Odsunięcie w czasie wewnątrzpartyjnych wyborów nowego przewodniczącego pozwoli ograniczyć straty, jakie by mogły wyniknąć z frakcyjnych walk o przejęcie władzy w Platformie, rządzonej dotąd twardą ręką przez opuszczającego partyjnych kolegów Donalda Tuska. Próbę zażegnania batalii o władzę w partii rządzącej marszałek Kopacz podjęła zresztą natychmiast. Wcale nie ukrywała, że główny cel, jaki jej przyświeca przy układaniu składu nowego gabinetu, nie wiąże się z próbą rozwiązywania jakichś problemów Polaków, lecz ma pozwolić na zachowanie stabilności w partii. Publicznie ogłaszała, że będzie to rząd „spajania Platformy Obywatelskiej”.

Choć rząd w wersji Ewy Kopacz to praktycznie ta sama drużyna, na której czele stał Donald Tusk – kandydatka na premiera zmieniła bowiem jedynie pięciu ministrów – w nowej ekipie nie tylko znalazła ministerialne stanowiska dla koleżanek czy przyjaciółek, lecz także dla liderów największych frakcji w Platformie. Miejsce w rządzie zyskał zarówno wspierający Ewę Kopacz Cezary Grabarczyk, jak i lider frakcji przeciwnej Grabarczykowi – gnębiony w ostatnich latach przez Donalda Tuska – Grzegorz Schetyna. Dla zachowania pewnego pozoru równowagi sił frakcji Grabarczyk – mimo wcześniejszych spekulacji w tej sprawie – nie został za wsparcie Kopacz nagrodzony funkcją wicepremiera.

Obciążenie Grabarczyka i Schetyny odpowiedzialnością za poczynania rządu Platformy nie oznacza, że zaniechają walki o przejęcie schedy po Donaldzie Tusku. Bez wątpienia pozwoli jednak wewnątrzpartyjną walkę odwlec w czasie, dzięki czemu osierocona przez niekwestionowanego lidera partia rządząca zyska kilka najtrudniejszych dla siebie miesięcy. Podyktowana Bronisławowi Komorowskiemu przez Donalda Tuska kandydatura Ewy Kopacz na premiera nie została przez prezydenta – któremu Konstytucja przyznaje uprawnienia wyboru osoby premiera – przyjęta z entuzjazmem. Także dlatego, że prezydent potraktowany został przez premiera jako osoba, której podpis pod wskazaną nominacją ma być tylko formalnością.

Zaprzysięgając dzisiaj rząd Ewy Kopacz, to jednak prezydent może czuć się największym wygranym w krajowej polityce. Popis, jaki kandydatka na premiera dała w piątek podczas prezentacji nowego składu Rady Ministrów – bez wątpienia obrażający kobiety – sugerując, że „jako kobieta” w trudnej sytuacji ucieknie do domu, zarygluje drzwi i będzie czekać na cud, wskazuje, że nawet Bronisław Komorowski może się wydawać na tle premier Kopacz politykiem obdarzonym niezwykłą charyzmą, z łatwością poruszającym się w meandrach polityki zagranicznej. W tej sytuacji komicznie zresztą brzmią wygłaszane w mediach przez propagandystów Platformy słowa o Ewie Kopacz jako „żelaznej damie”. W perspektywie przyszłorocznych wyborów prezydenckich jest to dla Komorowskiego atut nie do przecenienia. Zwłaszcza że to, co dzieje się w Prawie i Sprawiedliwości odnośnie do wyboru kandydata tej partii w wyborach prezydenckich, wskazuje, że ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego zmierza raczej do oddania walkowerem rywalizacji z Bronisławem Komorowskim. Kwestią problematyczną zdaje się pozostawać tylko to, czy będzie potrzebna druga tura wyborów prezydenckich, czy też obecny prezydent poradzi sobie w pierwszej. Nie pozostanie to zapewne bez znaczenia dla następujących zaraz po prezydenckich wyborów parlamentarnych. Wysokie zwycięstwo kandydata PO bez wątpienia przysporzyłoby dodatkowych punktów Platformie Obywatelskiej w wyborach parlamentarnych.

Resort prezydencki

Zmiana w kierownictwie Ministerstwa Spraw Zagranicznych wskazuje, że sprawy polityki zagranicznej przejmuje Pałac Prezydencki. Pozbyto się z rządu Radosława Sikorskiego, prezydent Komorowski zdążył skrytykować ewentualną kandydaturę na szefa MSZ Jacka Rostowskiego – jako nieposiadającego odpowiednich kompetencji – by następnie tekę ministra spraw zagranicznych przejął, równie w tej kwestii kompetentny jak Rostowski, ale za to zaprzyjaźniony z Komorowskim, Grzegorz Schetyna. Były szef polskiej dyplomacji został natomiast zesłany do Sejmu i – jak zapewniała Ewa Kopacz – będzie wybrany przez koalicyjną większość na marszałka Sejmu. Wbrew temu, co mówią politycy Platformy, jest to dla Sikorskiego, który przez ostatnie 7 lat kierował resortem spraw zagranicznych, degradacja.

Wizji „marszałka Sikorskiego” sprzeciwia się największa partia opozycyjna, przypominając jego skandaliczne wypowiedzi o Prawie i Sprawiedliwości i zarzucając Platformie chęć zaostrzenia konfliktu na sali sejmowej. Choć żaden z marszałków Sejmu nie jest w stanie uniknąć ostrej wymiany zdań zmierzającej do okiełznania posłów nie zawsze wypowiadających się na temat, to raczej Sikorski miałby więcej do stracenia niż PO do zyskania, przedstawiając się śledzącym obrady Sejmu wyborcom jako „kłótliwy prostak”. Człowiek, który już prawie był szefem NATO czy szefem unijnej dyplomacji, zapewne wciąż ma większe ambicje niż tylko zostanie, na resztę lat politycznej kariery, drugim Stefanem Niesiołowskim.

Artur Kowalski
Nasz Dziennik, 22 września 2014

Autor: mj