Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Energiewende groźne dla Polski

Treść

Zdjęcie: Robert Sobkowicz/ Nasz Dziennik

Bloomberg ogłosił – recesja w Niemczech ma się ku końcowi, po spadku PKB w II kw. o 0,2 proc. należy oczekiwać znaczącego odbicia. Wzrost w całym roku ma wynieść 1,9 proc., a w 2015 r. przyspieszyć do 2 proc., podczas gdy według EBC, całość strefy euro ma się nadal ślimaczyć na poziomie 1 proc. i 1,7 proc. w roku przyszłym.

Optymizm przyniosły wzrosty zamówień przemysłowych, które skoczyły w lipcu w porównaniu z czerwcem aż o 4,7 proc. – najwięcej od roku. Przy czym zamówienia krajowe wzrosły zaledwie o 1,7 proc. w porównaniu z 6,9-procentowym skokiem zamówień eksportowych. Geopolityczne zamieszanie na Bliskim Wschodzie i na Ukrainie skutkowało ekonomiczną kontrakcją w pierwszej połowie roku, podczas gdy obecne względne uspokojenie skutkuje 14,6-procentowym skokiem zamówień eksportowych na urządzenia inwestycyjne poza strefą euro. Wzrost ma miejsce, choć na Bliskim Wschodzie nadal nie ma spokoju. Wyjątkiem jest Turcja, gdzie po wyborach prezydenckich sytuacja się wyklarowała. I to z korzyścią dla niemieckich dostawców, po zwycięstwie wyborczym Recepa Erdogana, który wygrał kolejne wybory w Turcji – od 2002 r. dziesiąte z rzędu ku wielkiemu niezadowoleniu Zachodu.

Gospodarczy boom Turcji

Okazuje się, że demokratycznie w ciężkich czasach można wygrywać, mając przeciw sobie dawne struktury władzy, konfliktując się z USA i Izraelem i jednocześnie zwiększając trzykrotnie dochód narodowy przypadający na obywatela. W taki oto sposób obecnie 77-milionowa Turcja wkroczyła w nową erę jako lokalne mocarstwo, które stało się pod rządami Erdogana państwem zarabiającym rocznie 820 mld USD. Obecnie PKB na osobę w Turcji wynosi 10 tys. USD rocznie, ale gdy obietnice prezydenta elekta się spełnią, to Turcy staną się już w 2023 roku bogatym krajem z 2-bilionową (USD) gospodarką, potrzebującą olbrzymich inwestycji, na zamówienie których liczą niemieckie przedsiębiorstwa.

O ile ambicje Erdogana zamiany systemu politycznego Turcji w kierunku prezydenckiego nie cieszą się międzynarodowym poparciem, o tyle znajdują zrozumienie u inwestorów. Nic dziwnego, gdyż już jego pierwszy cel polegający na uczynieniu Turcji jedną z największych gospodarek światowych oznacza olbrzymie zapotrzebowanie importowe.

Drugim celem jest wychowanie „bardziej religijnej generacji”, a trzecim – uczynienie z Turcji regionalnego i światowego lidera. Cele te mogą być niepokojące, niemniej kuszące dla gospodarki takiej jak niemiecka, w której eksport stanowi 50 proc. PKB, w porównaniu z 30-procentowym w Wielkiej Brytanii, Francji i Włoszech i zaledwie 15-procentowym w USA i Japonii.

Perspektywy na Ukrainie

Perspektywy są analogiczne, gdy chodzi o biznesowe przewidywania na wschodzie Europy, gdzie deeskalacja napięcia oznacza otwarcie możliwości do robienia biznesu w Rosji. Mimo że sytuacja gospodarcza Ukrainy jako potencjalnego klienta może wydawać się tragiczna.

Należy zgodzić się z Timothym Ashem ze Standard Bank, który podsumowując program MFW dotyczący Ukrainy, uznał, że jest on oparty na fikcji. W tym samym duchu należy przyjmować obecne prezentowane prognozy PKB dla tego objętego wojną domową kraju. Mówienie o spadku PKB w 2014 r. o 6,5 proc. (obecnie 7,25 proc.) jest dużą naiwnością MFW spowodowaną bieżącą polityką, na równi z oczekiwaniem, że rząd podejmie dodatkowe niepopularne kroki pod parasolem toczącej się wojny.

Sama utrata Krymu oznacza zmniejszenie PKB Ukrainy o 3,7 proc. – dewastowane walkami okręgi Doniecka i Ługańska przed wojną dawały 16 proc. (według innych szacunków 17 proc.) całego PKB Ukrainy – oraz jedną czwartą eksportu i produkcji przemysłowej i usług. Sam premier przyznał, że z powodu walk państwo straciło 15 proc. zbiorów.

Na to wszystko nakładają się miliardowe straty w infrastrukturze społecznej i przemysłowej, które trzeba będzie odbudować, a także przestarzały park maszynowy. Energochłonność ukraińskiej gospodarki jest dwukrotnie wyższa od rosyjskiej oraz dziesięciokrotnie przewyższa tę w krajach OECD. Dlatego już obecnie „Financial Times” oczekuje wzrostu zadłużenia względem PKB o 22 punkty procentowe, a James Marson w „Wall Street Journal” spodziewa się kolejnych próśb Ukrainy o dodatkowe środki.

Należy się również liczyć z dalszym spadkiem wartości hrywny. Jeszcze niecały rok temu dolara można było kupić za 8 hrywien, dziś już kosztuje 13. Pomimo trudnej sytuacji finansowej Ukrainy – deficytu budżetowego, który według MFW wyniesie 7,25 proc. i wymusi zaciągnięcie 19 mld USD pożyczek w przyszłym roku – należy oczekiwać, że jak tylko ustaną walki, to zamówienia z tego kraju będą spływać do przedsiębiorstw niemieckich na masową skalę. Sama odbudowa zniszczeń w Donbasie – według premiera Jaceniuka – będzie wymagała nakładów rzędu 8 mld USD. W praktyce potrzeby mogą okazać się jednak znacznie wyższe.

Wyższe koszty w Niemczech

Zaprezentowane optymistyczne perspektywy gospodarki Niemiec kłócą się z analizami przeprowadzonymi ostatnio zarówno w „Financial Timesie”, jak i w „Wall Street Journal”, ponieważ nie uwzględniają długoterminowych słabości tej gospodarki. Z jednej strony spadku możliwości produkcyjnych tego kraju spowodowanych starzeniem się Niemców, i to w skali ubytku 6 mln pracowników do 2022 r., z drugiej spadku jej konkurencyjności spowodowanej koniecznością poniesienia nakładów rzędu 1,4 bln USD, a więc niemalże całości PKB na energetykę odnawialną.

O ile spadek liczby pracujących jest kompensowany zachętami dla emerytów do przedłużenia swojej aktywności zawodowej, w powiązaniu z milionową imigracją z krajów UE, o tyle wzrost kosztów energii staje się kosztowną ruletką, jak to określa „WSJ”.

W efekcie wprowadzenia planu Energiewende (transformacji energetycznej) zmienia się polityka energetyczna Niemiec: o ile trzynaście lat temu udział źródeł odnawialnych wynosił poniżej 7 proc., obecnie skoczył do 25 proc. (w USA wynosi 6 proc.), o tyle wzrosnąć ma do co najmniej 35 proc. w roku 2020, 50 proc. w roku 2030 i 80 proc. w roku 2050. Wymagalne do 2040 r. nakłady szacowane są na 1-1,4 bln USD – w tym konieczność wybudowania 800 km „autostrady” (Stromautobahn) przesyłowej z północy na południe, a subsydia mają wynieść ponad 523 mld USD.

Aby zachęcić do inwestycji w nieopłacalne panele słoneczne i turbiny wiatrowe, rząd gwarantuje ceny odbioru energii z tych dwóch źródeł, w okresie 20 lat trwania inwestycji. I tak o ile na rynku kilowatogodzina kształtuje się na poziomie 3,2 centa, o tyle rząd gwarantuje zakup na poziomie 17 centów. Dlatego koszty subsydiów wynoszą 24 mld euro rocznie, a trzykrotny wzrost kosztów energii w ciągu ostatnich czterech lat powoduje, że stanowią one aż 18 proc. całości budżetu domowego bogatych Niemców.

Wprawdzie dla przedsiębiorstw koszty energii wzrosły mniej, gdyż o 60 proc. w okresie ostatnich pięciu lat, to jednak kształtują się one na poziomie ponad dwa razy wyższym niż w USA. W efekcie już nie tylko 75 proc. małych i średnich przedsiębiorstw uważa wzrost cen energii za główne ryzyko w produkcji. Niemiecka Izba Biznesu cytuje je jako motywację do przenoszenia produkcji za granicę. BASF, SGL Carbon i Basi Schoberl GmbH już tego dokonały.

Skutki dla Polski

Dla Polski prowadzenie tej polityki nie jest neutralne, gdyż Niemcy, forsując jej powielanie w całej UE, zmuszają nasz kraj do forsowania inwestycji, na które nas nie stać oraz zmuszają do likwidacji energetyki opartej na rodzimych surowcach. Musi to skutkować zanikiem rodzimej konkurencyjności, na równi z dalszym przyspieszeniem emigracji młodzieży, na którą cały czas będzie wzrastało zapotrzebowanie za naszą zachodnią granicą.

Dlatego korzystając z nadarzającej się koniunktury, Polska jak najwcześniej powinna obrać własną drogę rozwoju, o ile nie chce stać się skansenem starych ludzi, krajem niemającym żadnych zdolności rozwojowych. Powinniśmy radykalnie, może tylko w bardziej cenzuralny sposób, powtórzyć polecenie Ronalda Reagana: „Należy odejść z tego g… odnawialnych źródeł energii”, przestać być zakładnikiem tego szaleństwa i pójść swoją drogą. Zaprzestać eksportu pracowników do wymierających Niemiec, na równi z realizacją kosztownej mrzonki „schłodzenia klimatu”, na który ani my, ani cała Europa nie mamy wpływu.

Dr Cezary Mech
Nasz Dziennik, 23 września 2014

Autor: mj