Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Rząd kruchej zgody partyjnej

Treść

Działacze PO nie mają wątpliwości: skład gabinetu nowej premier został ustalony z Donaldem Tuskiem (FOT. R. SOBKOWICZ)
Rząd Ewy Kopacz ma jednoczyć Platformę Obywatelską, ale nawet wśród polityków partii rządzącej niewielu wierzy w powodzenie tej misji

Podczas prezentacji swojej ekipy Ewa Kopacz zapewniała, że chce stworzyć „silny rząd, który daje gwarancję poparcia całej Platformy Obywatelskiej i odpowiedzialnego koalicjanta”. Dlatego w gabinecie znalazło się miejsce dla Grzegorza Schetyny i Andrzeja Halickiego, którzy będą w rządzie równoważeni przez Cezarego Grabarczyka i Andrzeja Biernata. Ale mało kto wierzy, że oto premier Kopacz udało się zmusić obie skonfliktowane frakcje: „spółdzielnię” Grabarczyka i schetynowców, do zakopania toporów wojennych.

– To rząd „zimnej wojny” w Platformie Obywatelskiej – ocenia prof. Rafał Chwedoruk, politolog. On też nie wierzy w pojednanie w PO. Takie same odczucia mają zresztą członkowie Platformy. – Przecież ten konflikt trwa od tak wielu lat, że nie da się go tak po prostu zakończyć i powiedzieć: nic się nie stało. Między nami nie ma już zaufania i długo go nie będzie – tłumaczy poseł z frakcji schetynowców. I dodaje, że Ewa Kopacz nie próbuje w ten sposób kupić czasu, bo po odejściu Donalda Tuska nie byłaby w stanie narzucić swojej woli obu rywalizującym obozom.

– Jak będzie wyglądała ta współpraca i zawieszenie broni, już niedługo się okaże, jak będą tworzone listy wyborcze do samorządów. A jeszcze bardziej może zaiskrzyć przed wyborami parlamentarnymi. Boję się, że „spółdzielnia”, której Kopacz sprzyja, będzie chciała naszych ludzi wycinać z list albo dawać im gorsze miejsca, a wtedy „wojna na górze” rozgorzeje na nowo – mówi parlamentarzysta.

Działacze PO są też przekonani, że ten ruch nowej premier został omówiony i ustalony z Donaldem Tuskiem. Były szef rządu zdawał sobie sprawę, że Ewa Kopacz nie ma jego pozycji w PO i nie poradzi sobie ze Schetyną. I należało byłego wicepremiera zneutralizować, a powierzenie funkcji ministerialnej było ku temu doskonałym narzędziem. Schetyna nie będzie bowiem mógł budować swojej pozycji na otwartej krytyce rządu i premier Kopacz.

Ale także postawienie wyłącznie na frakcję Grabarczyka byłoby złe, bo Kopacz uzależniłaby się znowu od „spółdzielni”, a to byłaby jej porażka na samym starcie. Także politolog dr Bartłomiej Biskup podkreśla, że Kopacz dopiero musi zbudować swoją pozycję w Platformie i na pewno jej rządu nie można traktować w kategorii rządu autorskiego, nie tylko ze względu na to, iż większość ministrów „odziedziczyła” po Tusku. A dr Wojciech Jabłoński podziela zdanie wielu posłów i senatorów PO, że Ewa Kopacz nie ma osobowości, żeby poradzić sobie z ambitnymi politykami Platformy, zwłaszcza ze „schetynowcami”.

– Konflikty wybuchną szybciej, niż może się nawet wydawać dziennikarzom. Ewa Kopacz nie ma umiejętności zjednywania sobie ludzi. Co więcej, wielu z nich, na czele ze Schetyną, do siebie zraziła i oni na pewno nie mają do niej zaufania – twierdzi działacz PO z Mazowsza. – Jeśli Kopacz szybko nie weźmie partii w garść, to konflikty frakcyjne będą narastać – dodaje.

Prezydent wkroczył

Zabiegi wokół tworzenia nowego rządu wskazują również na wzrost znaczenia ośrodka prezydenckiego. Bronisław Komorowski wykorzystał umiejętnie wyjazd Tuska do Brukseli, bo były premier nie może już angażować się w sprawy krajowe tak jak do tej pory, a jego następczyni – jak wspomniano wcześniej – musi dopiero budować swoją polityczną pozycję. Eksperci nie mają wątpliwości, że kilka kluczowych nominacji świadczy o dużym wpływie Komorowskiego na kształt tego gabinetu. Przede wszystkim chodzi o nominację na wicepremiera dla szefa MON Tomasza Siemoniaka, bo przecież Komorowski nie krył, że widziałby go w fotelu premiera. Tego prezydent nie był w stanie przeforsować, ale wymusił dla niego tekę wicepremiera. I dlatego z przymrużeniem oka traktowana jest wypowiedź prezydenckiego doradcy prof. Tomasza Nałęcza, że Komorowski nie wnikał w nominacje rządowe, ale z zadowoleniem przyjął awans Siemoniaka.

Prezydent stał też za powierzeniem MSZ Schetynie. Tutaj akurat częściowo interesy prezydenta i Kopacz były zbieżne, bo oboje nie chcieli mieć w rządzie Radosława Sikorskiego. Premier bała się jego rozbudzonych ambicji politycznych, a Komorowski miał do niego pretensje o brak „wystarczającej współpracy” w polityce zagranicznej. Odejście Sikorskiego świadczy też o tym, jak słabym był ministrem. Poseł PO z Komisji Spraw Zagranicznych wyjaśnia, że gdyby dyplomacja Sikorskiego była pasmem sukcesów, to żaden premier nie chciałby się go pozbyć. Ponieważ pozycja Polski w polityce międzynarodowej jest słaba, nominacja dla Schetyny nie stwarza jakiegoś dużego ryzyka, że nowy minister coś zawali. Kopacz co prawda wolała mieć w MSZ Jacka Rostowskiego, ale na niego nie zgodził się prezydent. Teraz premier i inni ministrowie nie mogą się nachwalić Schetyny, twierdzą, że poradzi sobie w MSZ. Także sam zainteresowany, jak wynika z naszych rozmów z politykami PO, jest optymistą. Gdyby było inaczej, na pewno przy pomocy Komorowskiego zabiegałby dla siebie o inne ministerstwo. Widać jednak wyraźnie, że Komorowski chce uczynić z MON i MSZ „resorty prezydenckie” i jeśli mu się uda, premier Kopacz zapisze się w historii III RP jako jeden ze słabszych premierów.

Powody do zadowolenia ma mieć mimo wszystko Radosław Sikorski. Niektórzy politolodzy wskazują, że stanowisko marszałka Sejmu może być odskocznią do dalszej kariery. Pod warunkiem, że utrzyma się na nim dłużej niż rok, bo przecież Platforma może przegrać wybory i znaleźć się poza rządem, i wtedy o fotelu marszałka Sejmu Sikorski będzie mógł zapomnieć. Tak samo jak o karierze międzynarodowej. A gdyby nawet PO dalej była w koalicji rządowej, nie wiadomo, czy ta koalicja chciałaby, żeby to Sikorski nadal kierował pracami Sejmu.

Nikt nie chciał do zdrowia

Dużym zaskoczeniem, a nawet sensacją, jest pozostanie w rządzie ministra zdrowia Bartosza Arłukowicza. Publiczną tajemnicą jest to, że oboje z Kopacz się nie lubią. Arłukowicz już nawet zaczął się żegnać ze współpracownikami w ministerstwie, bo nie oczekiwał ponownej nominacji. – Kartony ministra były spakowane, zastanawialiśmy się tylko, czy jego miejsce zajmie wiceminister Sławomir Neumann, czy też Kopacz ściągnie do rządu kogoś z autorytetem w środowisku medycznym – mówi urzędnik wysokiego szczebla w Ministerstwie Zdrowia. Najczęściej wśród przyszłych ministrów wymieniano znanego lekarza, prof. Alicję Chybicką, senator PO. – Tylko że nikt z tych znanych lekarzy nie chciał zastąpić Arłukowicza, bo wiadomo, jak zawalone są sprawy zdrowia i przez rok nie da się tego naprawić. Nikt nie chciał firmować swoim nazwiskiem i autorytetem zwłaszcza fiaska pakietu kolejkowego. I dlatego Arłukowicz zostaje, ale czeka go ciężkie życie, bo premier Kopacz na pewno będzie się wtrącała do resortu zdrowia – dodaje nasz rozmówca.

Generalnie nikt w Platformie Obywatelskiej nie spodziewa się ani nie oczekuje od nowego rządu spektakularnych decyzji, jakichś reform i gruntownych zmian w różnych dziedzinach, choć te by się przydały. – Ten rząd ma przede wszystkim nic więcej nie zepsuć i przetrwać bez afer do wyborów parlamentarnych – takie najczęściej życzenie mają politycy PO. I spodziewają się, że Ewa Kopacz skoncentruje się na działaniach propagandowych, na uprawianiu PR, aby w ten sposób powalczyć o wyborców. Ale nawet ten plan minimum może spalić na panewce, bo zdolności premier Kopacz w tej materii są o niebo gorsze niż Tuska. Blamażem pod względem PR była już prezentacja rządu, a teraz nie będzie łatwiej. Poza tym propaganda może nic nie zdziałać, jeśli wyborcy zaczną pytać choćby o realizację obietnic wyborczych, które tak chętnie niedawno w Sejmie składał Donald Tusk.

Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 23 września 2014

Autor: mj