Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Sprawiedliwość czy zniewolenie?

Treść

Zdjęcie: Mateusz marek/ Nasz Dziennik

Niemiecka Fundacja Bertelsmanna opublikowała niedawno tzw. raport o sprawiedliwości społecznej. Ma on – jak możemy przeczytać w medialnych doniesieniach na ten temat – badać poziom „sprawiedliwości społecznej” w krajach Unii Europejskiej. Publikowany jest co trzy lata. Przekładając slogan „sprawiedliwość społeczna” na język ludzki, chodzi mniej więcej o to, jak w danym państwie wygląda system pomocy społecznej, jak funkcjonuje służba zdrowia, edukacja czy też jak przebiega walka z wykluczeniem społecznym, dyskryminacją i biedą. Według najnowszego raportu, Polska zanotowała dość znaczący skok w górę pod każdym względem. Co prawda znajduje się ona na 16. pozycji, jednak w 2008 roku zamykała listę państw.

Co wynika z raportu?

W internecie trudno mi było znaleźć coś więcej na temat tego raportu. Również na stronie Fundacji Bertelsmanna nie udało mi się trafić na coś więcej niż to, co podały polskie media w ślad za „Gazetą Wyborczą” i PAP. Nie wykluczam, że słabo szukałem, ale z polskich mediów można się dowiedzieć, że raport powstaje na podstawie statystyk Eurostatu oraz ankiet wypełnianych przez stu ekspertów ze wszystkich krajów UE. Co to za ankiety i co to za eksperci – nie wiadomo.

Wnioski z raportu są następujące: im dane państwo ma lepiej zorganizowany system opieki społecznej, edukacji, służby zdrowia itp., im dzielniej walczy z dyskryminacją, społecznym wykluczeniem i biedą, tym jest bardziej sprawiedliwe społecznie. Czyli że państwo takie może uchodzić za wzór dla innych, jest bliskie osiągnięcia celu, do którego pozostałe państwa powinny dążyć. Tak w każdym razie uważa Fundacja Bertelsmanna. Polska takim wzorem wciąż nie jest, gdyż zajmuje 16. pozycję, jednak osiągnęła znaczący awans i kroczek za kroczkiem podąża za liderami, którymi od lat są państwa skandynawskie ze Szwecją na czele.

Według raportu, w Polsce zmalało na przykład zagrożenie biedą, z 33 do 25 procent. Za biedne uważa się te osoby czy rodziny, które np. nie są w stanie samodzielnie płacić rachunków, nie stać ich na podręczniki szkolne dla dzieci itp. Takich rodzin jest w Polsce sporo, jednak z raportu Fundacji Bertelsmanna wynika, że coraz mniej. Nie zamierzam wikłać się tutaj w detale, czy jest to prawda, czy też nie, gdyż statystyki nigdy nie są w stanie uchwycić wiedzy o prawdziwym życiu – np. wielu ludzi pracuje na czarno, o czym w żadnych ankietach się nie wspomina, zaburzając pełny obraz danego zjawiska – wskażę jednak na pewną niejednoznaczność w założeniach samego raportu.

Wątpliwe kryterium

Rozumiem, że jednym z warunków tego, czy dane państwo jest „sprawiedliwe społecznie”, czy też nie, jest chociażby skala pomocy socjalnej. Pytanie jest następujące: czy osoba bądź rodzina, która korzysta z pomocy socjalnej, która regularnie pobiera państwowe zasiłki, jest wciąż biedna czy już nie? Można oczywiście przyjąć, że idąc do opieki społecznej, jest biedna, gdyż to zapewne bieda zmusza ją do korzystania z zasiłków. Ale czy nadal taka jest w momencie, gdy już ten zasiłek otrzyma? O ile dobrze rozumiem założenia raportu Fundacji Bertelsmanna, im pomoc społeczna bardziej rozbudowana, czyli im system zasiłków bogatszy, tym wyższy poziom „sprawiedliwości społecznej”, a tym samym lepsza pozycja danego państwa w rankingu. Wielu rodzin w Polsce rzeczywiście nie stać na regularne płacenie rachunków z własnych, zarobionych środków, jednak w wielu przypadkach rachunki te opłacane są za nich przez państwowe agendy pomocy społecznej w formie tzw. zasiłków celowych czy dodatków mieszkaniowych. Problemu zatem jakby nie ma, bo tak czy siak rachunki są zapłacone. Mniemam, że istnienie takiego systemu jest – według Fundacji Bertelsmanna – czymś dobrym, pożądanym i godnym naśladowania.

Czy rzeczywiście państwa powinny chlubić się tym, że gros ich obywateli jest uzależnionych od systemu pomocy społecznej i nie jest w stanie normalnie funkcjonować bez zasiłków? Czy na przykład państwo, które składałoby się z obywateli w stu procentach samodzielnych, niekorzystających z żadnych zasiłków (które zresztą nie istniałyby), ciężko pracujących na swój dobrobyt, posyłających swoje dzieci do prywatnych szkół, leczących się w prywatnych placówkach służby zdrowia, potrafiących samodzielnie zadbać o to, by nie czuć się wykluczonymi czy dyskryminowanymi, czyli inaczej mówiąc – państwo ludzi wolnych, którzy sami są odpowiedzialni za swój los i nie oczekują od rządu żadnej opieki, mogłoby zająć wysoką pozycję w rankingu Fundacji Bertelsmanna? Śmiem wątpić, czy w ogóle miałoby szansę się w nim znaleźć, ponieważ raport Fundacji, o którym ostatnio tak hucznie rozpisywały się media, ocenia kraje w oparciu o kryterium – im większy zakres ingerencji państwa w życie obywateli, tym lepiej dla obywateli, tym poziom ich życia wyższy.

Fałszywa wizja świata

Ale czy rzeczywiście lepiej? Na przykładzie III RP sami potrafimy ocenić, czy ingerencje państwa chociażby w system edukacji służą ludziom, czy nie. Mamy obecnie przymus edukacji, niedawno obniżono wiek szkolny z 7 do 6 lat. Na razie rodzi to wyłącznie problemy. Brak pomieszczeń w szkołach, bałagan, dzieci niegotowe do rozpoczęcia nauki, zabiegi rodziców o odroczenie przymusu pójścia do szkoły (tak jak kiedyś zabiegano o odroczenie służby wojskowej), próby wciskania, pod płaszczykiem nowoczesności i „postępu społecznego”, edukacji seksualnej do szkół. Zatem, czy państwo rozwiązuje problemy, czy raczej je mnoży? A jak wygląda walka z wykluczeniem?

Od jakiegoś czasu furorę robi określenie „wykluczenie cyfrowe”. Gdzieniegdzie realizowane są programy walki z tą „plagą”. Gminy fundują wybranym obywatelom darmowy dostęp do komputerów wraz z internetem. Dla nich komputery i internet rzeczywiście sprawiają wrażenie darmowych, ale oczywiste jest, że ktoś jednak za to wszystko płaci, a kto, wiadomo – wszyscy podatnicy. I płacą coraz więcej – słyszałem o sytuacjach, kiedy to dostawca „darmowego” internetu rozszerzał pakiet usług, zwiększając jednocześnie rachunki, bo urzędnicy znów czegoś nie doprecyzowali w umowach. Ale beneficjenci tych „darmowych” usług, zafundowanych im przez gminy, też powoli zaczynają się dokładać do tego interesu, chociażby w postaci wyższych rachunków za energię elektryczną, a to lada moment wepchnie ich w szeroko otwarte ramiona tzw. socjalu. Zatem czy mamy tu do czynienia z rozwiązywaniem – przez państwo czy gminę – problemów, czy raczej z ich mnożeniem? Służba zdrowia, system ubezpieczeń społecznych to kolejne dziedziny, w których państwo prowadzi ingerencje zakrojone na szeroką skalę. Czy rozwiązuje ono skutecznie liczne problemy w tych sferach, czy raczej ich przysparza?

Jeśli dobrze odczytuję intencje autorów raportu Fundacji Bertels- manna, proponowana przez nią wizja świata, gdzie kryterium tego, czy dane państwo zasługuje na uznanie, czy też nie, jest to, czy spełnia ono wymogi „sprawiedliwości społecznej”, wydaje mi się fałszywa, a przez to rodząca wiele zagrożeń. Jest to wizja świata, w którym ludzie aż uginają się od ciężaru nadanych im przez państwowych dobrodziejów przeróżnych praw, jednak nie wolno im posiadać tylko jednego: prawa do wolności od rządowej ingerencji. Przypomina się tu stary dowcip: Czym się różni sprawiedliwość od sprawiedliwości społecznej? Tym, czym krzesło od krzesła elektrycznego.

Paweł Sztąberek
Nasz Dziennik, 1 października 2014

Autor: mj