Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Gdy dziecko zdaje egzamin

Treść

 (M. MAREK)
Pod patronatem „Naszego Dziennika”
Z Justyną Pilacińską z Fundacji Dobrej Edukacji Maximilianum rozmawia Marcin Austyn

Podczas ostatnich warsztatów organizowanych przez Fundację rodzice mogli dowiedzieć się więcej o tym, jak dzieci, które uczą się w domu, przygotowują się do egzaminu rocznego. To dla nich duże przeżycie?

– Z własnego doświadczenia wiem, że to ja bardziej przeżywam te egzaminy. Mam córkę, która zdawała już egzamin po zerówce i po pierwszej klasie. Na tym etapie, jeśli dzieciom nie wtłoczy się do głowy podejścia, że jest to coś trudnego, nie jest to powód do stresu. Wiadomo, że z roku na rok jest trudniej, ale i tak to rodzice bardziej przeżywają ten moment.

Może dlatego, że to również sprawdzenie rodzica i skuteczności prowadzonej edukacji domowej.

– Nie traktuję tego w takich kategoriach. To nie jest ocena z mojego rodzicielstwa ani z tego, jakim jestem nauczycielem dla mojego dziecka. Myślę, że rodzic jest tu najlepszym nauczycielem. Powiem więcej: przygotowując córkę do egzaminu, celowo nie zrealizowałam całej podstawy programowej, bo uznałam, że nie będę dziecka w pierwszej klasie uczyć np. o rodzajach elektrowni. Nastawiłam się na to, że córka może zostać zapytana o rzeczy, których nie wie. No, trudno. To mogło wpłynąć na jej ocenę, ale to nie liczba zdobytych punktów jest kluczowa. Ważne, że egzamin zdała.

Jakich przygotowań wymaga podejście do egzaminu rocznego w wyższych klasach?

– Przede wszystkim trzeba systematycznie pracować w ciągu całego roku. W maju ubiegłego roku dzieci zdawały egzamin z podstawy programowej tzw. nauczania zintegrowanego, egzamin z katechezy i języka angielskiego. Wydaje mi się, że egzamin z języka obcego był czymś nowym, bo trzeba było się do niego dobrze przygotować. Tu nie dało się nadrabiać wiedzą nabytą przy innych okazjach. Podobnie w przyszłych latach będzie z takimi przedmiotami jak matematyka, fizyka, gdzie trzeba będzie poświęcić więcej czasu na naukę. Jednak z rozmów z rodzicami, którzy uczą dłużej, wiem, że na opanowanie wymaganego materiału potrzeba około trzech miesięcy. To nie zaskakuje, bo jeśli popatrzymy na lekcje w szkołach, to nawet badania wykazują, że 30 proc. czasu nauczyciel przeznacza na wdrożenie materiału, a pozostały czas upływa na innych „zajęciach okołolekcyjnych”. W edukacji domowej mamy zazwyczaj układ jeden na jeden. To procentuje. Ponadto w edukacji domowej wiele rzeczy wychodzi w praktyce. Oczywiście pewne wzory, reguły trzeba opanować. Tego nie da się ominąć. Jednak z moich obserwacji wynika też, że wymagania wobec uczniów są coraz niższe. Jest coraz mniej materiału, a zagadnienia są łatwiejsze. Bazuje się bardziej na tym, by dziecko potrafiło rozwiązać test, umiało się w niego wpasować, a nie na tym, by wykazało się ono jakąś wiedzą.

Edukacja domowa daje czas na wprowadzanie treści, które rodzice uznają za cenne?

– Oczywiście. Mamy październik, rok szkolny w pełni, a w domu jeszcze nie pracujemy pełną parą. Więcej zajęć czeka nas dwa miesiące przed egzaminem. W tej chwili moje dziecko jest w drugiej klasie, musi zatem nauczyć się porządnie pisać nie tylko literki, ale całe zdania. Ćwiczymy to już teraz, bo na opanowanie takiej umiejętności potrzeba czasu. Jednak pozostaje nam wiele możliwości, aby dzieci uczestniczyły w życiu rodzinnym, brały udział w życiu przyjaciół i znajomych. Kontakty międzyludzkie są bezcenne, a z takich spotkań płynie dużo wiedzy i umiejętności. Dodam jeszcze, że egzaminy roczne odbywają się w kwietniu, maju, a to oznacza, że potem formalnie mamy już wakacje.

Dziękuję za rozmowę.

Marcin Austyn
Nasz Dziennik, 30 października 2014

Autor: mj