Przejdź do treści
Przejdź do stopki

Seksedukacja pod przymusem?

Treść

W Polsce pochód lewicy, czy raczej lewactwa, nie jest tak tryumfalny jak na Zachodzie, ale i u nas stara się ona wtłoczyć społeczeństwo w tryby „tolerancji, postępu i równości”. Ponieważ Polacy nie bardzo chcą iść dobrowolnie, co i raz podejmowane są próby przymuszenia ich do tego.

Jednym z wiodących haseł „obozu postępu” jest tzw. edukacja seksualna, która niestety bardzo często przybiera formę demoralizacji dzieci i młodzieży. Nic więc dziwnego, że wielu rodziców nie godzi się, aby ich pociechy uczestniczyły w takich „lekcjach”. Nikt z rządzących nawet nie dopuszcza myśli, aby ten przedmiot znieść, na czym edukacja by tylko zyskała.

Wielu rodziców nie daje się przekonać do „postępu”, mimo potężnej dawki propagandy, jaką są bombardowani w mediach. Ale od czego jest państwowy aparat przymusu? Jak rodzice nie chcą, to ich przymusimy, a ściślej, nie będziemy ich wcale pytać o to, czy chcą, żeby ich dzieci były objęte „edukacją seksualną”.

Pełnomocnik rządu ds. równego traktowania Małgorzata Fuszara postuluje, by zajęcia z wychowania do życia w rodzinie były dla uczniów obowiązkowe (pod tak niewinną nazwą kryje się często brutalny seksinstruktaż. Pełnomocnik zwróciła się w tej sprawie do minister edukacji Joanny Kluzik-Rostkowskiej, a znając poglądy szefowej MEN, można mieć obawy o to, że ta inicjatywa spotka się z przychylnym przyjęciem.

Małgorzata Fuszara uważa, że obowiązkowy udział w takich zajęciach wynika wprost z zapisu ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludzkiego i warunkach przerywania ciąży. I że nie ma tam nic o tym, że rodzice mają wyrażać na to zgodę. Tylko że posługując się taką logiką, można też argumentować, że w rzeczonej ustawie nie ma słowa o tym, że „edukacja seksualna” ma być obowiązkowa, więc apel Fuszary jest nadużyciem i nadinterpretacją przepisów prawa. Ale najistotniejsze jest to, że w tak delikatnych sprawach rodzice zawsze muszą być pytani o zdanie, tego żaden rząd nie powinien zmieniać.

Poza tym, gdzie jest napisane, że pełnomocnik ds. równego statusu zajmuje się także „edukacją seksualną”? Pełnomocnik zwyczajnie przekracza swoje kompetencje, nie tym powinien się interesować jej urząd. Ale minister doskonale wie, co robi, bo teraz jej wniosek będzie bardzo mocnym argumentem dla różnych lobbystów starających się od dawna o wprowadzenie obowiązkowych lekcji z seksedukacji. I nie ma to nic wspólnego z rzekomą troską o dzieci i młodzież, o ich przygotowanie do dorosłego, odpowiedzialnego życia. To jest wybitnie ideologiczny projekt, który nie powinien nigdy zostać wprowadzony w życie.

Krzysztof Losz
Nasz Dziennik, 16 grudnia 2014

Autor: mj